czwartek, 27 lutego 2014

Ręka i jej chwyt marketingowy

Niestety, ostatnio brakuje mi czasu na pisanie, dlatego dzisiejszy wpis krótki, zwięzły i na temat...



Trafiła w moje ręce ostatnia książka Henninga Mankella "Ręka". Zachęciła mnie informacja na okładce, mówiąca, że to pożegnanie z Kurtem Wallanderem, głównym bohaterem cyklu kryminałów szwedzkiego pisarza. Zdziwiła mnie obniżka w Empiku (30%) na tę książkę, zazwyczaj nowości nie są przez ten sklep tak hojnie przecenianie...

Jakież było moje zdziwienie, gdy przekartkowałam książkę (tak, zawsze to robię na początku) i okazało się, że z 312 stron, tylko 1/3 to obiecana ostatnia przygoda z Wallanderem! Pozostała część to opis wszystkich książek z cyklu, wspomnienia postaci bohaterów, opisy miejsc.

Z całym szacunkiem, nie wiem czyj to był pomysł, ale poczułam się urażona. W efekcie przeczytałam "Rękę", ale nie polecam, przede wszystkim ze względu na ten ohydny chwyt marketingowy. A sama historia nie warta tylu pieniędzy, nawet po empikowej obniżce.
Zamiast czytać tę książkę polecam iść do cukierni po pączki.
Smacznego!


poniedziałek, 17 lutego 2014

Nasz mały PRL

Zakupiłam dzisiaj najnowszy numer Wysokich Obcasów Ekstra - ostatnio moje ulubione czasopismo, gdzie nie muszę wciąż czytać o księżach pedofilach czy tym jednym pedofilu, który właśnie wyszedł na wolność i o którym pełno jest w niemal każdej gazecie, na każdym portalu. I ja mam powoli dość, bo ile można?


Przyznaję, że z braku czasu dopiero przeglądnęłam marcowe Obcasy, nie skupiając się na żadnym konkretnym tekście. Przerzucając kartki, zatrzymałam się jednak na zdjęciu, które przedstawia znajome mi twarze.
Przez chwilę nie mogłam skojarzyć, skąd znam ten obrazek - wytarta stara kanapa, PRLowska lampka, zgniłozielone zasłony i mały poster z Modern Talking.
Po chwili przypomniałam sobie, że ta ubrana w charakterystyczne dla lat 80. ciuchy rodzina to dziennikarze Gazety Wyborczej, którzy postanowili przeprowadzić niesamowicie interesujący eksperyment - na pół roku przenieśli się w czasy PRLu, a dokładnie rok 1981. Opisali to w książce o tytule "Nasz mały PRL", którą miałam okazję przeczytać jakiś czas temu.



Iza i Witek na czas eksperymentu postanowili przede wszystkim znaleźć odpowiednie mieszkanie, co zajęło im pół roku. W końcu udało im się wynająć lokum w bloku z wielkiej płyty, którego wyposażenie nie zmieniło się od trzydziestu lat. Była więc obowiązkowa dla PRLu meblościanka oraz parkiet. Zrezygnowali z komputera na rzecz maszyny Łucznik a latte zamienili na Inkę. Iza musiała porzucić wszystkie nowoczesne kosmetyki, Witek zapuścił wąsy. Większość rzeczy z lat 80. znaleźli u swoich rodziców, niektóre przedmioty codziennego użytku zakupili na bazarze.

Źródło:znak.com.pl


Czy było trudno i jakie wnioski wyciągnęła Iza wraz z Witkiem można dowiedzieć się z książki, którą naprawdę polecam, szczególnie tym, dla których lata 80. to czasy znane, czasy młodości, fajnie jest bowiem trochę powspominać:)
Swoją drogą, ciekawa jestem, jak wyglądałby taki eksperyment, gdyby wykonały go osoby urodzone w latach 90. i później. Osoby które nie pamiętają tamtych czasów i nie wyobrażają sobie życia bez elektroniki i innych dóbr, których jest obecnie w nadmiarze...

Na koniec wrzucam link do filmiku, gdzie autorzy opowiadają o swoim eksperymencie.

Mały PRL (źródło: wyborcza.pl)





poniedziałek, 3 lutego 2014

Opowiadania nie są złe


zdj. empik.com



Twórczość Erica-Emmanuela Schmitta jest mi już znana. Kilka lat temu zachwycałam się "Trucicielką". Jednak dopiero teraz postanowiłam znów sięgnąć po kolejne książkę tego autora. I bardzo dobrze zrobiłam - zdążyłam już zapomnieć, jak piękne opowiadania potrafi stworzyć Schmitt.

Opowiadań na ogół nie czytuję. Lubię wiązać się z bohaterami, trwać przy nich przez całą powieść, a tego tej formie twórczości brakuje. W dodatku mocno zniechęciłam się "Przyjaciółką z młodości" Alice Munro, którą wzięłam do ręki z wielką nadzieją na coś niezwykłego. Po raz kolejny pluję sobie w brodę, że przed przeczytaniem książki przeglądam recenzje, którymi nierzadko się sugeruję. I jeszcze w dodatku nagroda Nobla - te dwa czynniki zwiastowały czytanie z zapartym tchem. Przebierałam, więc nogami, nie mogąc doczekać się na mój egzemplarz Munro. Bardzo się zawiodłam, w opowiadaniach noblistki nic mnie nie porwało. Ot taka sobie książka. Nie o tym chciałam jednak pisać, wracam więc do Schmitta i jego świetnego zbioru opowiadań, zawierających się w "Małżeństwie we troje".

Miłość to wątek, który łączy wszystkie opowiadania Schmitta. Warto zwrócić uwagę na tytuł zbioru, który nosi także jedno z opowiadań. Tak naprawdę mógłby on być tytułem każdego z nich, gdyż zarówno "Dwóch panów z Brukseli", "Pies", "Serce w popiele" jak i "Dziecko upiór" traktują o skomplikowanych relacjach, na które ta trzecia osoba (lub pies) ma dominujący wpływ.
Para gejów i ich uczucie do obcego dziecka, niezrozumiałe dla córki relacje jej ojca z psami, ciągła obecność zmarłego męża w nowym związku, uczucia matki do swojego syna i siostrzeńca czy żal po stracie nienarodzonego dziecka - wszędzie obecna jest miłość, ale to miłość skomplikowana.

Autor odkrywa przed nami różne oblicza uczucia- w piękny sposób pokazana zostaje miłość homoseksualna, niesamowicie przedstawione jest przywiązanie człowieka do zwierzęcia.

Jednak moim ulubionym opowiadaniem jest "Serce w popiele". Uśpione dotąd uczucie matki do własnego syna budzi się po jego śmierci, a wyrzuty sumienia sprawiają, że powoli popada ona w paranoję. Schmittowi udało się mną wstrząsnąć, z niedowierzaniem pokonywałam wraz z bohaterką jej drogę do prawie kompletnego obłędu. Co w sytuacji kiedy serce twojego zmarłego dziecka dostaje inny człowiek i jest podejrzenie, że jest to siostrzeniec? Siostrzeniec, który miał przecież umrzeć, a twój syn miał wieść szczęśliwe, długie życie? Wiele osób, łącznie z autorem uważa, że śmierć w tym przypadku może być użyteczna. Ale czy takie twierdzenie jest racjonalne dla matki, która traci swoje dziecko? Alba, bohaterka opowiadania dochodzi do wniosku, że jej syna po prostu zabito, Vilma, którą poznaje Alba uważa, że "serce jej córki to jej córka". Obie nie mogą pogodzić się ze śmiercią, obie popadają w obłęd. Z dramatem dwóch matek zbiega się nieoczekiwany wybuch wulkanu, który sprawia, że napięcie rośnie, a ostatnie wydarzenia czyta się jak dobry kryminał.
Jeden minus - najsłabszym opowiadaniem jest tytułowe "Małżeństwo we troje". Jest po prostu niedopowiedziane, czegoś mu brakuje.

Mocnym elementem jest dziennik pisarza kończący książkę. Schmitt opisuje w nim okoliczności powstawania opowiadań i przedstawia własne refleksje, które naprawdę warto poznać.

Podsumowując, Schmitt po raz kolejny wykonał kawał dobrej roboty. Mimo, że książkę skończyłam czytać kilka dni temu i zdążyłam już sięgnąć po coś innego, wciąż po głowie chodzą mi różne refleksje na temat poprowadzonych przez autora losów bohaterów i ich wyborów oraz zmagań z trudami życia codziennego...