zdj. empik.com
Twórczość Erica-Emmanuela Schmitta jest mi już znana. Kilka lat temu zachwycałam się "Trucicielką". Jednak dopiero teraz postanowiłam znów sięgnąć po kolejne książkę tego autora. I bardzo dobrze zrobiłam - zdążyłam już zapomnieć, jak piękne opowiadania potrafi stworzyć Schmitt.
Opowiadań na ogół nie czytuję. Lubię wiązać się z bohaterami, trwać przy nich przez całą powieść, a tego tej formie twórczości brakuje. W dodatku mocno zniechęciłam się "Przyjaciółką z młodości" Alice Munro, którą wzięłam do ręki z wielką nadzieją na coś niezwykłego. Po raz kolejny pluję sobie w brodę, że przed przeczytaniem książki przeglądam recenzje, którymi nierzadko się sugeruję. I jeszcze w dodatku nagroda Nobla - te dwa czynniki zwiastowały czytanie z zapartym tchem. Przebierałam, więc nogami, nie mogąc doczekać się na mój egzemplarz Munro. Bardzo się zawiodłam, w opowiadaniach noblistki nic mnie nie porwało. Ot taka sobie książka. Nie o tym chciałam jednak pisać, wracam więc do Schmitta i jego świetnego zbioru opowiadań, zawierających się w "Małżeństwie we troje".
Miłość to wątek, który łączy wszystkie opowiadania Schmitta. Warto zwrócić uwagę na tytuł zbioru, który nosi także jedno z opowiadań. Tak naprawdę mógłby on być tytułem każdego z nich, gdyż zarówno "Dwóch panów z Brukseli", "Pies", "Serce w popiele" jak i "Dziecko upiór" traktują o skomplikowanych relacjach, na które ta trzecia osoba (lub pies) ma dominujący wpływ.
Para gejów i ich uczucie do obcego dziecka, niezrozumiałe dla córki relacje jej ojca z psami, ciągła obecność zmarłego męża w nowym związku, uczucia matki do swojego syna i siostrzeńca czy żal po stracie nienarodzonego dziecka - wszędzie obecna jest miłość, ale to miłość skomplikowana.
Autor odkrywa przed nami różne oblicza uczucia- w piękny sposób pokazana zostaje miłość homoseksualna, niesamowicie przedstawione jest przywiązanie człowieka do zwierzęcia.
Jednak moim ulubionym opowiadaniem jest "Serce w popiele". Uśpione dotąd uczucie matki do własnego syna budzi się po jego śmierci, a wyrzuty sumienia sprawiają, że powoli popada ona w paranoję. Schmittowi udało się mną wstrząsnąć, z niedowierzaniem pokonywałam wraz z bohaterką jej drogę do prawie kompletnego obłędu. Co w sytuacji kiedy serce twojego zmarłego dziecka dostaje inny człowiek i jest podejrzenie, że jest to siostrzeniec? Siostrzeniec, który miał przecież umrzeć, a twój syn miał wieść szczęśliwe, długie życie? Wiele osób, łącznie z autorem uważa, że śmierć w tym przypadku może być użyteczna. Ale czy takie twierdzenie jest racjonalne dla matki, która traci swoje dziecko? Alba, bohaterka opowiadania dochodzi do wniosku, że jej syna po prostu zabito, Vilma, którą poznaje Alba uważa, że "serce jej córki to jej córka". Obie nie mogą pogodzić się ze śmiercią, obie popadają w obłęd. Z dramatem dwóch matek zbiega się nieoczekiwany wybuch wulkanu, który sprawia, że napięcie rośnie, a ostatnie wydarzenia czyta się jak dobry kryminał.
Jeden minus - najsłabszym opowiadaniem jest tytułowe "Małżeństwo we troje". Jest po prostu niedopowiedziane, czegoś mu brakuje.
Mocnym elementem jest dziennik pisarza kończący książkę. Schmitt opisuje w nim okoliczności powstawania opowiadań i przedstawia własne refleksje, które naprawdę warto poznać.
Podsumowując, Schmitt po raz kolejny wykonał kawał dobrej roboty. Mimo, że książkę skończyłam czytać kilka dni temu i zdążyłam już sięgnąć po coś innego, wciąż po głowie chodzą mi różne refleksje na temat poprowadzonych przez autora losów bohaterów i ich wyborów oraz zmagań z trudami życia codziennego...